
WSTĘP
Dzisiaj na ruszt wrzucam Silent Hill F – potrawę, która przypomina bardziej zakazany posiłek z dziwnej, opuszczonej jadłodajni na końcu mgłą spowitego miasteczka. Ciekawi, jak smakuje ta mroczna uczta? To zaczynamy degustację…
OMÓWIENIE
Już od pierwszych zapowiedzi czuć było w powietrzu zapach wilgoci, rdzy i krwi. Ten orientalny koszmar pachniał obietnicą grozy, a im bliżej premiery, tym bardziej chciałem wgryźć się w tę potrawę – choć miałem dziwne wrażenie, że być może zaserwują nam tylko zimne resztki.
No to rozłóżmy składniki na stole:
- Fabuła – gęsta jak mgła, podszyta szaleństwem, pachnąca melancholią i chorą psychodelią. Smaczna, ale nie do końca odkrywcza – jak znajomy koszmar, który śni ci się drugi raz.
- Oprawa wizualna – tutaj pełen wachlarz smaków. Rdza, kwiaty, krew i ciemność. Momentami piękne, momentami odrzucające. Prawdziwy Silent Hillowy bufet – zachwyca formą, ale czasem przeraża intensywnością.
- Soundtrack – mroczny, klimatyczny, idealny do wędrówki przez opuszczone ulice. Jednak nie wbija się w umysł jak legendy z dawnych odsłon. To raczej ciche szepty zza ściany niż grom z jasnego nieba.
- Sterowanie i walka – wygodne, intuicyjne, wyważone. Solidna przyprawa, która dobrze trzyma potrawę w ryzach, choć brakuje jej tego nieprzewidywalnego posmaku.
- Realizm rozgrywki – tu danie broni się najlepiej. Świat jest ciężki, nieprzyjemny i lepki jak zimna zupa z krwi. To smakuje jak prawdziwy koszmar, w który łatwo się zanurzyć.
WERDYKT
Silent Hill F to danie sycące, choć bez tej obiecanej „pieprznej” nuty brutalności i szoku, której tak wyczekiwałem. To dobra uczta, która straszy, karmi klimatem i zostawia lekki niedosyt.
Moja ocena: 7 kropli grozy / 10